Pomiędzy słoneczną żółtą barwą i intensywnym kolorem czerwieni jest on.
Niezmiennie kojarzący mi się z blaskiem promieni słonecznych przebijającym się przez wrześniowe liście drzew.
Stertami dyń, które już za chwilę zamienią się w słodkie aromatyczne ciasta.
Miękkich szali i swetrów otulających nas w pierwsze chłodne wieczory.
Rudych włosów mojej nieznośnej ukochanej siostry, zapewne podrzuconej „krowy” (kto widział ten wie), których bezczelna ma dwa razy tyle co ja i na dodatek rosną jej stanowczo za szybko.
Suszonych plastrów pomarańczy.
No i kolejnych butów na mojej liście koniecznie do zakupienia. Gdyż wiadomo. Takich jeszcze nie mam.
No i może jeszcze jeden sweter. Bo to kolejne z moich jesiennych uzależnień.
Przedstawiam Wam kolor pomarańczowy. Pogodny i ciepły. Energetyczny oraz radosny.
Jedna z młodszych barw całej palety, do niedawna nie rozróżniana jako odrębny kolor, a określana jako czerwony. Jej właściwa nazwa pochodzi od owocu pomarańczy, która według jednej z teorii dotarła do Europy dopiero w XVI wieku.
Zaś zaledwie w XIX wieku chemik George Field wynalazł syntetyczny pigment.
Więcej pomarańczowych inspiracji możecie znaleźć na moim pinterescie.